sobota, 26 listopada 2011

Let S-LOVE-NIA rules!

Ubiegły rok upłynął pod znakiem egzotyczności (degustacja win brazylijskich), mnóstwa bąbelków (Franciacorta na Degustacji Galowej Magazynu Wino), ale też niedosyt spowodowany nieobecnością kilku ważnych imprez w kalendarzu (Gambero Rosso, które dla każdego winomana jest obowiązkowym spotkaniem z lwią częścią włoskich win, w tym także tych top label). Nieoficjalnie dowiedziałem się, że California Wine Tasting, organizowane co dwa lata przez firmę Trattoria, nie odbędzie się w przyszłym roku. Kryzys ma  to do siebie, że prędzej czy później dotyka każdą dziedzinę gospodarki, a branża winiarska nie jest w tej materii odosobniona.
Do „pierwszych razów” degustacyjnych zaliczyć można z pewnością wydarzenie, które odbyło się w ubiegły poniedziałek w warszawskim hotelu Hyatt Regency (w tej samej Sali odbyła się degustacja win z Chile w marcu br., ale nie odbiła się echem w branży.) Mowa o Slovenian Wine Tasting – taste the diversity, jak zostało dumnie nazwana pięciogodzinne spotkanie z producentami, winiarzami, importerami i – oczywiście – ich winami.

Z czym kojarzy nam się Słowenia? Miłośnicy niekomercyjnego grania z pewnością jako przykład podadzą zespół Laibach (wykonujący szeroko pojętą muzykę ludową – również w nowszej odsłonie), fani białego szaleństwa użyją magicznego słowa Planica, gdzie na drugiej co do wielkości skoczni (Letalnica) na świecie święcił triumfy Adam Małysz. A wino? W mieście Maribor rośnie najstarsza na świecie winorośl „stara rtra”; ma ponad 400 lat i rocznie daje około  100 butelek wina (nawet winiarze z Prioratu ze swoim talentem do wytwarzania win z coraz mniejszej ilości gron z hektara byliby zdumieni).
Producent Radgorskie Gorice jako jedyny prezentował wyłącznie wina musujące. W rodzinnej Słowenii ma status legendy i najlepszego producenta win musujących.  Pierwsze degustowane wino - Zlata nadgorska penina 2007 to 100% Pinot Noir lekkie, idealne na gorące popołudnia. Dobrze wypadł również Musecco (przewaga Welshriesling i Muller-Thurgau z domieszką Chardonnay i Furminta); nieoczywiste, konkretne i mocno mineralne. Klasę pokazał Brut Rose Extra Premium o nutach grzybnych oraz leśnej ściółki.
Dveri Pax, chyba najbardziej znany u nas słoweński producent win (głównie za sprawą Winomana), uzupełniał kieliszki degustujących sześcioma różnymi winami (wszystkie białe). Pax robi świetnie zrównoważone rieslingi, które swobodnie mogłyby konkurować z tymi mozelskimi. Moją uwagę przyciągnęły Sivi Pinot (Pinot Gris) 2010; mocno owocowy, ale mało zbalansowany i wspomniane rieslingi, oba ze świetnego rocznika 2009 – Renski (świeży, atakujący brzoskwiniami i dobrą kwasowością) oraz Renski „M” (dopracowana wersja poprzedniego wina, jednak oferująca bogatą paletę aromatów cytrusów, ciut kredowe).
Obojętnie nie można było przejść obok stolika Vinar Kupljen. Historia winnicy liczy zaledwie 19 lat, ale już zdążyła sobie wyrobić bardzo dobrą opinię. Ich Rumeni Muscat 2009 to świetna struktura i umiarkowana słodycz, natomiast Chardonnay PT 2007 to wino z późnego zbioru, w którym balans między słodyczą a kwasowością idzie w parze z aromatami świeżych brzoskwiń, moreli oraz papai.
W Słowenii z powodzeniem produkuje się także czerwone wina, których bardzo dobrym przedstawicielem jest Ludvik Nazaruj Glavina/Santomas. Jego Antonius Cabernet Sauvignon 2004 to wino, jakiego nie powstydziliby się najlepsi producenci z Kaliforni. Porzeczkowo-wiśniowy atak w połączeniu z przyjemnym, tanicznym finiszem daje degustującemu jasny przekaz, iż jest to wielkie wino.
Oprócz Cabernetów, które produkuje się na potęgę, triumfy ilościowe święci Refosc lub Refosco – endemiczny słoweński szczep, charakteryzujący się dużą kwasowością, zdecydowanie nie polecany do picia solo. Jedno z lepszych wydań Refosco zaprezentowała winnica Vinska Klet Cerne; Refosc Kvi 2008 daje wrażenie dużej kwasowości, ale i dość intrygującej mineralności w końcówce. W połączeniu z grillowanym mięsem lub serem pleśniowym (np. roquefort lub stilton) byłby z pewnością ciekawym doświadczeniem.
Słowenia z całą pewnością ma wiele do powiedzenia na winiarskiej mapie świata. Wina z kraju byłej Jugosławii tworzone są bardziej w stylu nowoświatowym z całą swoją zadziornością niż w stylu europejskim. I choć w swoim hymnie nie wspominają o żadnym szczepie ani winie – jak ich sąsiedzi zza miedzy – to nie można im odmówić uporu w dążeniu do zaistnienia w świecie winiarskim.

niedziela, 13 listopada 2011

Wyścig bąbelków i nie tylko

W zeszłą środę Włochy zaatakowały Warszawę! Nie, nie chodzi o atak militarny, ale winiarski. Szesnastu producentów Franciacorty było gośćmi specjalnymi corocznej Galowej Degustacji Magazynu Wino; potraktowali sprawę poważnie, bo przywieźli nawet własne kieliszki. Standardowo degustacja odbywała się w „Fortecy” należącej do Państwa Kręglickich.
Czymże u licha jest Franciacorta, spytają niektórzy – i nie będą osamotnieni w swoim zdziwieniu. W samej Europie wina musujące z Lombardii docierają tylko do 10 krajów, w tym do Polski.
W wolnym tłumaczeniu termin „Franzacurta” oznacza „teren wolny od cła”, a pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1277 r. dla określenia terenów pomiędzy rzekami Oglio i Mella oraz jeziora Iseo na południu.
O wyjątkowości Franciacorty świadczy również fakt, że była ona pierwszym włoskim winem musującym, które fermentowało w butelce i uzyskało status DOCG (Denominazione di origine controllata ), co gwarantowało, że nie jest pierwszym lepszym „musiakiem” od winiarza „no name”.
W trakcie Gali prezentowano 32 Franciacorty (po dwie od każdego producenta). Odkrywanie Lombardii zacząłem od producenta Antica Fratta (pan obsługujący stolik wyglądał wypisz-wymaluj jak wokalista Nickelback – Chad Kroeger, który prezentował Essence Brut (Chardonnay 95% i Pinot Noir 5%); wytrawna esencja, ale lepszym określeniem będzie esencja Chardonnay – tostowe i przyjemnie musujące, świetne do picia solo oraz Essence Rose (Chardonnay 60% i Pinot Noir 40%); dobrze ułożone, trochę zbyt kwasowe, ale żywe i niestandardowe rose.
Parę stolików dalej Bersi Serlini zachwyca dwiema flaszkami, które różniły się – w moim odczuciu - wyłącznie etykietą, bo zarówno wersja Brut (Chardonnay 80%, 20% Pinot Noir) i Rose (Chardonnay 70% i 30% Pinot Noir) naładowane były sporo kwasowością, trochę wystającą mineralnością, która nieco się skryła przed owocowością, w miarę kręcenia kieliszkiem (wyczuwalne głównie gruszki i zielone jabłka). Na „odczepnego” dostałem film o Franciacorcie (niecałe 15 minut opisujące region i zachwycające się nad wyjątkowością ww. wina).
Il Mosnel, należący do grona faworytów, wystawił wersje Brut oraz Extra Brut „EBB”; pierwsza to Chardonnay w przewadze 60% nad 30% Pinot Blanc i 10% Pinot Noir). O ile pierwsza była raczej mało wyróżniająca się na tle poprzednich, to wersja „EBB”, zrobiona w całości z gron Chardonnay, określona została przez jednego z degustujących jako „musujący biały burgund”. Określenie dość kontrowersyjne, ale jakże trafne; wszystkie cechy świetnego burgunda plus bąbelki! Nieczęsto zdarza się degustować takie wino.
Majolini, żywa legenda regionu, polewał klasycznego Bruta i w wersji „Electo” (oba Chardonnay 50% i 20% Pinot Noir). „Electo” to jakby wersja poprawiona poprzedniego wina, bardziej zbalansowana, w klimatach naftowych i cytrusowych.
Na koniec zostawiłem, „last but not east”, Azienda Agricola Fratelli Berlucci; jego wina stały się wyznacznikiem stylu i trendów w regionie Franciacorty. Świetna kwasowość idzie w parze z odświeżającą owocowością i subtelną mineralnością.
Po sprawdzeniu kondycji Franciacorty standardowym tokiem należałoby ruszyć do innych producentów, jednak dotarcie do większości stanowisk niemal graniczyło z cudem. Siłą rzeczy kartkując listę winiarzy musiałem szybko ułożyć listę do odwiedzenia„na już”, bo degustujących wciąż przybywało, a Forteca nie jest z gumy.
Jean Marc Brocard otwierał kolejne butelki swojego Chablis, niezwykle odprężającego, a stolik obok fani Enoteki Polskiej zachwycali się medalowym Vin Santo del Chianti Classico 2003 od Isole e Olena. Dalej Julien Meyer, raczej zmęczony już napierającym tłumem, dość lakonicznie wyrażał się o swoich Rieslingach, Pinotach i Gewurztraminerach. Nie  były to złe wina, ale wydawało się, że każda butelka żyła własnym życiem. O ile jedna z pierwszych flaszek Rieslinga Grittermatte 2009 była w porządku, o tyle następne nie dorastały jej do pięt. Coś było na rzeczy, bo wśród degustujących pojawiały się opinie, że utlenione, że zła temperatura i tak dalej. Barolo Leon 2006 ze stolika Enrico Rivetto znikało szybciej niż karp w Carrefourze przed świętami; dziękując Bachusowi załapałem się na kieliszek jego Barolo i nie żałowałem, bo są to wina owiane legendą…i tak też było; dużo garbnika, ale nienachlanego, eleganckiego, połączonego z bombą czerwonych owoców.  Następnie przyszła kolej na toskańskiego Il Molino di Grace, którego Gratius 2004 dał przykład, jak należy robić wino przez duże W. Zadziorne, niespokojne, ale dziwnie uspokajające i skłaniające do refleksji – taki jest Gratius.
Nie zabrakło także polskich akcentów w postaci Winnicy Mierzęcin, która starała się zatrzeć złe wrażenie po zeszłorocznej klapie winnicy Adoria i – o dziwo – bez problemu jej się to udało. Ich Noole 2010, Kerling 2010 i Riesling 2010 dały wyraz świetnych, białych win, których nie powstydziliby się winiarze z Kamptal z Austrii.
Franciacortę importuje do Polski zaledwie garstka entuzjastów i są to raczej pojedyncze etykiety niż całe serie, a Lombardia pod postacią Franciacorty nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Degustacja Galowa Magazynu Wino w 2011 roku była wisienką na torcie tegorocznych degustacji. Już nie będzie nam dane w tym roku degustować czołówki światowego winiarstwa zamkniętej w ponad 200 butelkach.

Facebook - Wine Trip Into Your Soul