niedziela, 13 listopada 2011

Wyścig bąbelków i nie tylko

W zeszłą środę Włochy zaatakowały Warszawę! Nie, nie chodzi o atak militarny, ale winiarski. Szesnastu producentów Franciacorty było gośćmi specjalnymi corocznej Galowej Degustacji Magazynu Wino; potraktowali sprawę poważnie, bo przywieźli nawet własne kieliszki. Standardowo degustacja odbywała się w „Fortecy” należącej do Państwa Kręglickich.
Czymże u licha jest Franciacorta, spytają niektórzy – i nie będą osamotnieni w swoim zdziwieniu. W samej Europie wina musujące z Lombardii docierają tylko do 10 krajów, w tym do Polski.
W wolnym tłumaczeniu termin „Franzacurta” oznacza „teren wolny od cła”, a pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1277 r. dla określenia terenów pomiędzy rzekami Oglio i Mella oraz jeziora Iseo na południu.
O wyjątkowości Franciacorty świadczy również fakt, że była ona pierwszym włoskim winem musującym, które fermentowało w butelce i uzyskało status DOCG (Denominazione di origine controllata ), co gwarantowało, że nie jest pierwszym lepszym „musiakiem” od winiarza „no name”.
W trakcie Gali prezentowano 32 Franciacorty (po dwie od każdego producenta). Odkrywanie Lombardii zacząłem od producenta Antica Fratta (pan obsługujący stolik wyglądał wypisz-wymaluj jak wokalista Nickelback – Chad Kroeger, który prezentował Essence Brut (Chardonnay 95% i Pinot Noir 5%); wytrawna esencja, ale lepszym określeniem będzie esencja Chardonnay – tostowe i przyjemnie musujące, świetne do picia solo oraz Essence Rose (Chardonnay 60% i Pinot Noir 40%); dobrze ułożone, trochę zbyt kwasowe, ale żywe i niestandardowe rose.
Parę stolików dalej Bersi Serlini zachwyca dwiema flaszkami, które różniły się – w moim odczuciu - wyłącznie etykietą, bo zarówno wersja Brut (Chardonnay 80%, 20% Pinot Noir) i Rose (Chardonnay 70% i 30% Pinot Noir) naładowane były sporo kwasowością, trochę wystającą mineralnością, która nieco się skryła przed owocowością, w miarę kręcenia kieliszkiem (wyczuwalne głównie gruszki i zielone jabłka). Na „odczepnego” dostałem film o Franciacorcie (niecałe 15 minut opisujące region i zachwycające się nad wyjątkowością ww. wina).
Il Mosnel, należący do grona faworytów, wystawił wersje Brut oraz Extra Brut „EBB”; pierwsza to Chardonnay w przewadze 60% nad 30% Pinot Blanc i 10% Pinot Noir). O ile pierwsza była raczej mało wyróżniająca się na tle poprzednich, to wersja „EBB”, zrobiona w całości z gron Chardonnay, określona została przez jednego z degustujących jako „musujący biały burgund”. Określenie dość kontrowersyjne, ale jakże trafne; wszystkie cechy świetnego burgunda plus bąbelki! Nieczęsto zdarza się degustować takie wino.
Majolini, żywa legenda regionu, polewał klasycznego Bruta i w wersji „Electo” (oba Chardonnay 50% i 20% Pinot Noir). „Electo” to jakby wersja poprawiona poprzedniego wina, bardziej zbalansowana, w klimatach naftowych i cytrusowych.
Na koniec zostawiłem, „last but not east”, Azienda Agricola Fratelli Berlucci; jego wina stały się wyznacznikiem stylu i trendów w regionie Franciacorty. Świetna kwasowość idzie w parze z odświeżającą owocowością i subtelną mineralnością.
Po sprawdzeniu kondycji Franciacorty standardowym tokiem należałoby ruszyć do innych producentów, jednak dotarcie do większości stanowisk niemal graniczyło z cudem. Siłą rzeczy kartkując listę winiarzy musiałem szybko ułożyć listę do odwiedzenia„na już”, bo degustujących wciąż przybywało, a Forteca nie jest z gumy.
Jean Marc Brocard otwierał kolejne butelki swojego Chablis, niezwykle odprężającego, a stolik obok fani Enoteki Polskiej zachwycali się medalowym Vin Santo del Chianti Classico 2003 od Isole e Olena. Dalej Julien Meyer, raczej zmęczony już napierającym tłumem, dość lakonicznie wyrażał się o swoich Rieslingach, Pinotach i Gewurztraminerach. Nie  były to złe wina, ale wydawało się, że każda butelka żyła własnym życiem. O ile jedna z pierwszych flaszek Rieslinga Grittermatte 2009 była w porządku, o tyle następne nie dorastały jej do pięt. Coś było na rzeczy, bo wśród degustujących pojawiały się opinie, że utlenione, że zła temperatura i tak dalej. Barolo Leon 2006 ze stolika Enrico Rivetto znikało szybciej niż karp w Carrefourze przed świętami; dziękując Bachusowi załapałem się na kieliszek jego Barolo i nie żałowałem, bo są to wina owiane legendą…i tak też było; dużo garbnika, ale nienachlanego, eleganckiego, połączonego z bombą czerwonych owoców.  Następnie przyszła kolej na toskańskiego Il Molino di Grace, którego Gratius 2004 dał przykład, jak należy robić wino przez duże W. Zadziorne, niespokojne, ale dziwnie uspokajające i skłaniające do refleksji – taki jest Gratius.
Nie zabrakło także polskich akcentów w postaci Winnicy Mierzęcin, która starała się zatrzeć złe wrażenie po zeszłorocznej klapie winnicy Adoria i – o dziwo – bez problemu jej się to udało. Ich Noole 2010, Kerling 2010 i Riesling 2010 dały wyraz świetnych, białych win, których nie powstydziliby się winiarze z Kamptal z Austrii.
Franciacortę importuje do Polski zaledwie garstka entuzjastów i są to raczej pojedyncze etykiety niż całe serie, a Lombardia pod postacią Franciacorty nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Degustacja Galowa Magazynu Wino w 2011 roku była wisienką na torcie tegorocznych degustacji. Już nie będzie nam dane w tym roku degustować czołówki światowego winiarstwa zamkniętej w ponad 200 butelkach.

Facebook - Wine Trip Into Your Soul

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz