Wyprzedzając chwiejne niczym przekonania myśliwych na zlocie wegetarian postanowienia noworoczne, dzisiaj daję początek serii artykułów pod wdzięczną i zadziorną nazwą - Loża Szyderców. Zabraknie tutaj hejtu, obśmiewania rodem ze słabych komedii z Sandlerem, czy też nielogicznych i wydumanych fragmentów. Państwo Niedowierzający zapytają - "Mamy się spodziewać pustych stron"? Bynajmniej, moi drodzy, bynajmniej. Obiema rękoma i niewyraźnie obiema nogami podpisuję się pod stwierdzeniem, że najlepsze scenariusze pisze życie.
7diphone |
Temat świeży niczym zeszłoroczny śnieg i inteligentny niczym tzw. modelki z Instragrama - konkursy winiarskie. Nie chodzi tutaj o rozbuchane i szumne eventy, gdzie zasiadają "znafcy", oceniając w ciemno lub nie wskazany odnośnik, który bywa przyjęty w założeniu wydarzenia. Mowa o konkursach blogowych, które - na szczęście - coraz bardziej zaczynają docierać do świadomości konsumentów, piszących o winie na papierze i wreszcie zwykłych winopijców. Nie będą tacy do znudzenia czekać na trzy zdania w ulubionej gazecie (lub czasopiśmie) na temat wina stojącego za znakiem zapytania. Po prostu wyciągną przed półką smartfona, pogłaszczą ile trzeba i z reguły mają kilkanaście opinii na temat stojącej przed nimi flaszki. Ale wracając do meritum - dobrze jest mieć wybór, prawda?
Macie swoje ulubione strony, albumy, muzyków i tak dalej? Świetnie, więc dajmy sobie żyć nawzajem. Niech każdy robi swoje; nawet badziewie jest potrzebne. Chociaż i bez Biebera statystyczny Janusz nie miałby problemu z docenieniem Pamuka czy Pink Floydów. Odpowiedź na pierwsze pytanie zasadność takich konkursów jest banalna - czemu nie? Dobór nominowanych czasami logiki nakazuje szukać w czasach, kiedy nasza planeta była chmurą gazów. Każde takie zestawienie wywołuje popłoch/salwy śmiechy/bicie dzwonów czy też niezrozumienie. Ale przy okazji pewnie wszyscy obserwują wzrost wejść na swoje blogi, a warto pamiętać, że im ważniejszy konkurs tym więcej emocji wywołuje.
Wanelo |
A skoro niebawem końcówka roku - prezenty. Jak nie naciąć się na wyprzedażach i nie utopić ciężko zarobionego krwawicą bilonu? Trybuszon czy dekanter zawsze są dobrymi podarunkami, chociaż z uwagi na częstą mierność tłumaczeń warto zainwestować w oryginalne wydania. Mam na półce kilka książek, za które pewnie wstydzą się tłumacze, którzy może i świetnie znając język, natomiast obca im jest materia. Unikajmy zestaw zapachowych - wietrzeją nieadekwatnie do ceny za zestaw.
Przy okazji - jeśli za oknami braknie słońca to zapewne albo zdążyliście już usunąć - albo ta wątpliwie przyjemna czynność jeszcze przed Wami - winny spam. Chodzi o prośby, wręcz błagania niektórych importerów o dokonywanie u nich zakupów - szczególnie nasilone jest to we wrześniu i październiku, a drugi nawrót ma w styczniu. Kochani, więcej rozwagi - wiemy, gdzie mamy kupować i na które flaszki wymieniać nasze kokosy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz